Do Mojtyn od połowy XIX należała także osada Uklanka1 (od 1938 r. Erbmühle), położona nad jeziorem Mokre. W osadzie tej był młyn. Pierwszy młyn wybudowano w czasach krzyżackich, jeszcze przed reformacją w Prusach, przed 1525 r. Zbudowaniu młyna sprzyjały tu naturalne warunki. Między jeziorem Mojtyńskim a jeziorem Mokrym istniała naturalna różnica poziomów. Jezioro Mojtyńskie leży 130 m.n.p.m., a jezioro Mokre – 125 m.n.pm. Różnica między poziomem wód obydwu jezior wynosi 5 m. Tak duża różnica na niewielkiej przestrzeni pozwoliła dobrze wykorzystać warunki naturalne i spiętrzyć wodę, by w ten sposób utworzyć mały wodospad.
Z czasów polodowcowych zachowała się do dnia dzisiejszego pradolina między jeziorami. Dziś płynie nią mały strumyk Uklanka. W czasach książęcych teren ten był zasiedlony na nowo. W dużej mierze tę część Prus Książęcych zasiedlali ludzie biedni. Stanisław Uklanka, młynarz, otrzymał 16 grudnia 1564 r. od starosty sześcieńskiego Krzysztofa Zweiffela zapis na dwie włóki i osiem morgów (około 38 ha), płacąc po 70 grzywien za włókę. W późniejszym czasie właściciel Uklanki otrzymał na własność dużą wyspę nad jeziorem Mokrym, mającą około 500 mórg. Nad płynącym strumykiem, nieopodal j. Mokrego zbudował tamę, spiętrzając płynącą wodę. Tamę obudowano murem z grubych pni drzew. Drewno było wówczas bardzo ważnym materiałem budowlanym dla młynów, nawet tryby były wykonane z drzewa2.

W czasie swoich pobytów w Krutyni3 i Spychowie odwiedził Uklankę młody książę Albrecht Fryderyk, a co prawdopodobne, także elektor Jerzy Wilhelm w czasie podróży wokół jeziora Mokrego. W powiecie szestneńskim w tym czasie założono 24 miejscowości. Uregulowanie biegu wody w małej rzeczce, wykopanie zbiornika retencyjnego przed tamą pozwoliło rozwinąć gospodarkę rolną. To wszystko przyczyniło się do rozbudowy osady. W 1785 r. był to majątek na prawie chełmińskim, mający młyn wodny i trzy dymy. Od 1839 roku była to własność Burdinskich. W czasie I wojny światowej ani młyn, ani osada nie zostały zniszczone, wojska rosyjskie nie zawitały na Uklankę.
W czasie trwania II wojny światowej w Prusach Wschodnich pracowało w gospodarstwach wielu robotników przymusowych z różnych krajów Europy podbitych przez Niemcy hitlerowskie. Tak też było i w majątku Burdyńskich. Gospodarstwo było duże, gospodarz służył w wojsku niemieckim, toteż były potrzebne ręce do pracy. Jedną z kilkunastu osób przywiezionych na przymusowe roboty na Uklankę do Burdyńskich w 1942 r. była Wiktoria Grabowska, która tak wspomina tamten czas: „Do Uklanki zajechaliśmy na noc, było już ciemno. Mieszkanie stare, puste, brudne, przenocowaliśmy na słomie. Na drugi dzień generalne sprzątanie, musiało być czysto, tak – Mama lubiła porządek. Tu było inne życie, stara madam, bo tak musieliśmy na nią mówić bardzo dobrze mówiła po polsku jak i jej syn. Tylko „młoda madam” nie umiała po polsku. Pan nauczył mnie robić w polu w konie, a potem jeździć na traktorze, praca ta mi odpowiadała, lubiłam ją. W pobliskiej wsi było dużo Polaków, zaczęliśmy się zapoznawać i ponownie zbierać na rozmowy. W Boże Narodzenie, w drugi dzień świąt żandarmi odwiedzili nasz dom, lecz nikogo nie zastali. Ale nie mieliśmy problemów. Wiosna przyszła szybko, a z nią nadzieja, ze wojna się skończy. Wielkanoc, zebraliśmy się jak zwykle. Było nas dość dużo, bo wielu chłopców wróciło z Polski z urlopu. Przywieźli wiadomości. Po południu dom nasz dookoła otoczyła żandarmeria i land-polizia. Żandarm stanął na progu pokoju i woła wszystkich, kto jest w domu, każdy otrzymał kilka batów i został popędzony do pracy w chlewie przy oborniku. Bolek, któremu nigdy się nie spieszyło, idzie wolno, a bat przerzyna mu plecy, taki on już miał charakter, jeszcze jedne siniaki nie zeszły, a otrzymał już nowe.

Biedny Olek, który był aż z Ukty, został zabrany przez żandarma, skuł go w kajdanki i prowadził przed rowerem. Tak zakończyły się święta Wielkanocne. Stara madam na drugi dzień, płacząc mówiła, dziatki, kto was oskarżył, przecież to nie Jaś (młody pan). Był tam taki człowiek, który przysługiwał się nie tylko mu, ale i innym.
W dożynki przyjęty był zwyczaj, że jak pan wracał z pola po skoszeniu zboża, to należało go zlać wodą, dla nas było to raj, pan był cały mokry, aż woda ociekała, a wieczorem było przyjęcie dla wszystkich. Po wieczerzy szłam do domu, kiedy to dwie rakiety spadły do jeziora przed naszym domem. Na drugi dzień ten właśnie człowiek pasąc krowy zauważył rosyjskich żołnierzy, którzy w lasku się ukrywali, zawiadomił żandarmów i wszyscy zostali złapani. Jesienią tegoż roku wieczorem, idąc od sołtysa samolot niemiecki zapalił się w powietrzu i runął do jeziora, podobno był postrzelany przez partyzantkę z lasu.
Zbliżał się rok 1945 z dnia na dzień oczekiwaliśmy wolności, lecz trudno było się doczekać, młode lata mijały szybko, a tu okupacja. Bolek przychodził ciągle do nas, lecz ja go nie lubiłam, był starszy o 10 lat, a zresztą niezbyt ładny. Byli młodsi chłopcy i przystojniejsi. Lubiłam tylko jego śpiew i grę na mandolinie. Ciągle robiłam mu na złość, bo mi dokuczał i nie dawał spokoju. Stefan przynosił mi listy, które denerwowały mnie, bo Bolka nie kochałam. Po zakupy jeździliśmy do wsi 2 km lub 4. Tam często spotykaliśmy się z wrednym żandarmem, który bardzo nienawidził Polaków, za byle co bił po twarzy. Szłyśmy z siostrą z poczty, był już wieczór. Bolek przeprowadzał nas przez las. Wtem usłyszeliśmy, ze ktoś za nami jedzie, właśnie ten żandarm z wójtem. Uciekaj – krzyczałam na Bolka – lecz on miał zawsze czas. Uciekł, ale jak żandarm był o kilka kroków, lecz ten go nie dogonił. Ktoś z Tobą szedł, ryknął, ile miał sił, nikt odparłam spokojnie, lecz jego wstrętny szyderczy uśmiech przestraszył mnie. Powtórzył kilkakrotnie: kto z Tobą szedł. Nikt – mówię, ale wójt widział i mówi: No powiedz, że to Bolek z Tobą szedł. Rozłoszczony żandarm uderzył mnie w twarz z lewej i prawej i z pistoletem pobiegł za Bolkiem, ale on już był daleko. Trzy razy strzelił i nic mu nie wyszło.

Na drugi dzień rano była niedziela, przyjechał, zakuł go w kajdanki i poprowadził do żandarmerii 4 kilometry, a tam wsadził go do aresztu. Traf tak chciał, że on musiał natychmiast wyjechać do Polski i nic Bolkowi nie zrobił. O godz. 15 Bolek wypuszczony z aresztu wraca prosto do nas. Wojska radzieckie zbliżają się a z nimi uwolnienie. Huki dział słychać, aż ziemia drży, to manewry mówi młoda pani, a stara: Nie dziatki, to wojna. Rosja się bierze i tak będzie jak w tamtą wojnę, uciekali jak mogli. (…)
W połowie października, z samego rana żandarmi przyszli zakuli Tatusia w kajdany i poprowadzili niewiadomo dokąd, płacz, lament nic nie pomogły. Mama zdążyła mu spakować zmianę bielizny i trochę chleba. Szedł wolno, a my staliśmy z mamą dopóty, dopóki widzieliśmy jego postać. Następnego dnia wywieźli ojca do obozu. Zostałyśmy tylko z mamą, same siostry. Kto nas teraz obroni przed Niemcami, cała nadzieja przepadła.
Wojska niemieckie uciekają, idą z lasu przez nasz majątek zmęczeni, brudni, zarośnięci. Waser – powtarzały się słowa, kobiety wynosiły im nie tylko wodę, ale także kawę, herbatę, co miały. Tak przetrwaliśmy do 26 stycznia 1945 r., do chwili oswobodzenia przez wojsko rosyjskie.
Doczekaliśmy się wolności.
Do naszego mieszkania przyszedł Pan, rzekł: Pakujcie się jedziemy, uciekamy przed ruskimi. Nigdzie się nie ruszam – rzekła z płaczem mama – a co ja pocznę z tymi dziećmi i gdzie będę uciekać? Wola Boża, zostaję. – To ja was pozastrzelam. – Proszę, będzie Pan miał więcej nas na sumieniu – trzasnął drzwiami i wyszedł. Po chwili wozy załadowane wyruszyły w drogę, my zostałyśmy z mamą. Co robić, nie wiadomo. Czekamy na wyzwolenie. Godziny się dłużą. Siedzimy cichutko w gromadzie i słuchamy. Wtem ktoś stuknął w okno, otwórzcie, znajomy głos. To Bolek, uciekł od swojej Niemki i przyszedł w nocy do nas. Przynajmniej jeden mężczyzna starszy. Jak daleko uciekli Niemcy, nie wiadomo?
W nocy o godz. trzeciej wojska radzieckie dotarły do nas, nie wiedzieliśmy co robić z radości. Skończyła się niewola, nędza i udręka. Wracamy do domu. Nasz Niemiec wrócił, tym razem on przyszedł z prośbą do nas, chciał zostać między nami, niestety. O ile wpierw brzydził się Polaków, to niech teraz idzie za głosem własnego sumienia. Poradził nam wziąć konia i wóz i ruszyliśmy do domu do kochanej naszej Ojczyzny, po czterech latach niewoli. Bolek oczywiście wracał z nami i cały czas opiekował się nami jak ociec. Wróciliśmy do domu, nic niestety nie było, wszystko zniszczone”6.

Tragicznym czasem dla tego miejsca był styczeń 1945 r. Wkraczające wojska radzieckie zniszczyły młyn, a w następnych miesiącach szabrownicy wykradli wszystko, co mogło być jeszcze pożyteczne. Kilka części z dawnego młyna znajduje się w jednym z gospodarstw w Mikołajkach Mazurskich4. W 1937 r. mieszkały tam 22 osoby5. Dziś z dawnego młyna i gospodarstwa pozostał tylko mały wodospad i zbiornik retencyjny, którego już prawie nie widać. Po kilku dziesięcioleciach, w czasie których nikt o to nie dbał, zarósł roślinnością.
Przypisy:
1 Wcześniej należała administracyjnie do Cierzpięt.
2 H. Burdinski, Gedanken und Erinnerungen an die alte Erbmühle Uklanken, SH 1993 nr 38, s. 62 – 64.
3 Do Krutyni książęta Pruscy przyjeżdżali na polowania. Zatrzymywali się w zameczku myśliwskim, a stąd udawali się dalej w lasy w okolice Spychowa. W czasie wojny trzydziestoletniej (1618-1648) wielokrotnie tu przebywał elektor Jerzy Wilhelm, szukając schronienia.
4 Tamże, s. 63.
5 W. Bader, Erinnerungen an Moythienen, HS 1980 nr 25, s. 25.
6. W. Grabowska, Pamiętnik z lat okupacji (1941 – 1946), w zbiorach prywatnych W. Grabowskiej w Nawiadach (rękopis).